CS_GUARDSMAN_WA
Moderator
Dołączył: 31 Gru 2007
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Numizeen - Grudziądz
|
|
Zaginiony |
|
Zaginiony
Historia, którą przedstawił STINGRAY_WA w swoim znalezisku, przypomniała mi moje bardzo podobne przeżycie, z jakim miałem do czynienia. Lecz moje było bardziej wstrząsające.
A wiec.
Było to podczas rutynowego patrolu, jakich wykonywałem wiele w okolicy Pasu Fobosa.
Lawirując pomiędzy unoszącymi się odłamkami skalnymi tworzącymi owy pas, usiłowałem bezpiecznie wydostać się poza niego. Niestety pech chciał ze w pewnym momencie zbyt późno zauważyłem lecący prosto w moim kierunku sporych rozmiarów głaz. Zderzenie było nieuniknione. Usłyszałem huk moim mechem targnęły wstrząsy.
W pulsującym czerwonym awaryjnym świetle i przy głośnym buczącym dźwięku alarmu, rozpaczliwie próbowałem zapanować nad maszyną, która po zderzeniu z odłamkiem skalnym, wirując i obracając się we wszystkich kierunkach leciała na ogromna planetoidę!
Operując na przemian silniczkami korekcyjnymi mecha i zmniejszając ciąg do zera, z trudem udało mi się opanować go, i w miarę normalnie wylądować na pokrytej wzniesieniami, skalistej powierzchni, zbliżającej się w dużym tempie w moim kierunku planetoidzie. Wśród ryku hamujących silników i wzburzonego pyłu skalnego i odłamków skalnych wylądowałem. Udało się, choć było blisko. Natychmiast wziąłem się za sprawdzenie odczytów z uszkodzeń i jednocześnie próbowałem nawiązać łączność z baza W_A. Z odczytu wynikało ze mam 50% mocy,40% tarcz ochronnych. Nie było tak źle jak myślałem. Postanowiłem wziąć się szybko do napraw i mieć nadzieje ze Dominium lub RR trzyma się z tąd jak najdalej. Założyłem hełm, kombinezon, wziąłem narzędzia, miotacz i latarkę. Po czym wyszedłem na zewnątrz. Dokonując napraw zewnętrznej części kadłuba zauważyłem kontem oka delikatny czerwony błyski dziwne chrobotanie dochodzące z głębi niedużej pieczary znajdującej się po mojej lewej stronie. Obok której wylądowałem.
Zamarłem.
Czerwone światło mogło oznaczać tylko jedno. Światła pozycyjne jakiejś jednostki wiec jednak! RR lub Dominium!
Już miałem wsiadać do mecha żeby podjąć ewentualna walkę, kiedy obok poprzednich zaczęły pojawiać się kolejne światła, jedno obok drugich i nad nimi! Co jest? Takich świateł pozycyjnych nie ma żaden mech! W jednej chwili wszystkie zniknęły! Postanowiłem dowiedzieć się, co to było. Uzbrojony w miotacz i latarkę zanurzyłem się w czarna czeluść jaskini, która okazała się dużo większa niż na początku sądziłem, niezbyt głęboka, ale podzielona na kilka mniejszych, do których wejścia znajdowały się po obu stronach głównej pieczary. Niestety w jasnym świetle latarki, którym kilkakrotnie omiotłem jaskinie nie znalazłem nic podejrzanego. Wszelkie dziwne odgłosy zamilkły, kiedy tylko wszedłem do jaskini. Nie znalazłszy nic, co mogło być podejrzane postanowiłem wrócić. Nie przyjechałem tu przecież na wycieczkę. Już miałem wyjść, kiedy w jednej z bocznych pieczar zauważyłem słaby ledwie dostrzegalny błysk. Pchany przez ciekawość zajrzałem do wewnątrz za mną niewielki cień pełznący po ścianie, którego nie zauważyłem. Widok, jaki ujrzałem wprawił mnie w osłupienie! W jasny świetle latarki pod przeciwna ściana ujrzałem stojącego...mecha! A właściwie to, co z niego zostało. Bez wątpienia był to snajper pilota WS, ale stan, w jakim się znajdował wskazywał na przebyta ciężka walkę. Prawdopodobnie przegraną. Wskazywał na to stopień zniszczeń. Kadłub był cały podziurawiony i osmalony od otrzymanych salw. Wszechobecna rdza wskazywała na to ze mech ten przebywa tu już dość długo. Na prawym osmalonym i pordzewiałym ramieniu widniał znak rozpoznawczy oddziału tego mecha. Chcąc dowiedzieć się co to za znak, zacząłem go czyścić. To co ujrzałem sprawiło ze na chwile przestałem oddychać. Na ramieniu mecha widniał znak IRON_WINGS! Symbol rozpoznawczy legendarnej eskadry WSCIEKLYCH_ANIOLOW z Numizeen! To nie możliwe! Przecież oni wszyscy zginęli, podczas obrony Numizeen! Ochłonąwszy przypomniałem sobie ze nie wszystkich po bitwie odnaleziono. Kilku z nich uznano za zaginionych. To musiał być mech jednego z zaginionych. Niestety kadłub był zbyt podziurawiony z przodu, w miejscu gdzie powinien znajdować się nick, aby odczytać, do kogo należał. Chciałem zajrzeć jeszcze do wewnątrz. Z trudem otworzyłem pogięty właz i znalazłem się wewnątrz kokpitu. Od razu poczułem dziwny, ciężki odór. Nie zważając na to rozejrzałem się wokół. To co ujrzałem w świetle latarki zjeżyło mi włos na głowie, pojąłem tez z kąd wziął się ten fetor. Po środku na fotelu spoczywało zmasakrowane ciało pilota, a właściwie to, co z niego zostało. Praktycznie wszystko miał pożarte i powygryzane i poszarpane! Trudno uwierzyć ze był to kiedyś człowiek. Z kikuta zwisającej resztki prawej ręki wystawał jeszcze miotacz, a całkowicie zniszczone i podziurawione wnętrze kokpitu sugerowały o przeprowadzonej tu ostatniej walki tego pilota. Ale, z czym? Co mogło tak zmasakrować ciało! Nie miałem ochoty się o tym przekonywać. Postanowiłem jak najszybciej opuścić to ponure miejsce i znaleźć się we własnym mechu. Wyskoczyłem...Prosto w stado...Koryxow! Zwanych tez szczurami skalnymi z powodu ogona podobnego do tego, jaki maja szczury, ale dziesięć razy większego! Na tym podobieństwa kończyły się. Przekonały mnie do tego metrowy rozmiar Koryxa, dwa rzędy ostrych jak sztylety zębów w płaskiej szerokiej paszczy i dwie pary czerwonych błyszczących oczu. Bez namysłu oślepiłem jasnym światłem latarki przyzwyczajone do ciemności stworzenia, po czym ostrzelałem wciąż zdezorientowane z miotacza. Droga wolna! Ale w miejscu powalonych pojawiały się następne. Salwa za salwą, mozolnie torowałem sobie drogę na zewnątrz. Miałem szanse na wyjście z tego cało. Kilka ostatnich Koryxow blokowało mi wyjście, ale kilka salw załatwiło sprawę. W szaleńczym biegu wypadłem na zewnątrz i rzuciłem się w kierunku stojącego nieopodal mecha. Za plecami wciąż słyszałem odgłos pazurów stykających się ze skalnym podłożem, i dzikie charczenie Koryxow. W końcu dopadłem do mecha zdyszany, pospiesznie wskoczyłem i zamknąłem właz. Stwory zatrzymał stalowy pancerz mecha. Wściekle bezskutecznie waliły i drapały w kadłub. Nie czekając dłużej, zasiadłem za sterami mecha i otworzyłem ogień do zbierających się w coraz większej ilości wokół mecha Koryxow. Po kilkunasto minutowym ostrzale, wokół mecha utworzyło się istne pobojowisko. Nie pozostał przy życiu żaden stwór, który odważył się wybiec za mną z jaskini. Postanowiłem dokończyć dzieła i zapewnić wieczny spokój pilotowi spoczywającemu w jaskini. Po chwili namysłu, odpaliłem kilka rakiet z mojej lambdy w kierunku jaskini. Po dłuższej chwili z jaskini pozostała tylko kupa kamieni, grzebiąc na wieki wszystko, co znajdowało się wewnątrz niej. Definitywnie pozbyłem się Koryxow, i zapewniłem wieczny spokój zaginionemu pilotowi W_A. Po czym ruszyłem w drogę powrotna do bazy, cały czas rozmyślając, kim był owy pilot i z kąd znalazł się właśnie tutaj. Mam nadzieje ze uda się cos wydobyć z dziennika pokładowego, który zabrałem ze sobą z mecha tego pilota.
GOOD LUCK & GOOD SPEED
|
|